Z FRONTOWEGO KAJETU – FORSOWANIE ODRY

Wstawał zamglony poranek 14 kwietnia 1945 r. Gdy rozwiała się mgła i słońce rzuciło już swe promienie na mającą być wkrótce graniczną rzekę, naszym oczom ukazał się przedni skraj obrony niemieckiej. Na prawo od Siekierek, w odległości około kilometra, biegł tor kolejowy z długim żelaznym mostem nad Odrą. W czasie odwrotu hitlerowcy wysadzili kilka jego przęseł po naszej stronie, na ocalałej zaś części zachodniej pozostawili kilkanaście wagonów i urządzili w nich gniazda ogniowe broni maszynowej, pod ostrzałem której trzymali całą rzekę i bagniste do niej podejście.
Przed nami, w odległości około 800 m przebiegał prawie ośmiometrowej wysokości wał przeciwpowodziowy z gęsto ukrytymi w nim stanowiskami broni maszynowej i dział strzelających na wprost. Przed wałem płynęła rzeka Odra, naturalna linia obrony wroga.
15 kwietnia o świcie artyleria w pasie działań naszej 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki wykonała krótkie, lecz silne przygotowanie artyleryjskie, pod którego osłoną nasz prawy sąsiad, 3 batalion 2 pułku piechoty, ruszył do ataku z zamiarem rozpoznania walką stanu obrony nieprzyjaciela. Przez wiosenne rozlewisko ruszyły w kierunku Odry grupy żołnierzy, ciągnąc po sięgającej do pasa wodzie i przenosząc na ramionach łodzie i tratwy. Już doszli do wysepki i zaczęli spuszczać na rzekę przytaszczone z trudem środki przeprawowe, gdy gwałtownie ożywiły się niemieckie punkty ogniowe i na naszych piechurów spadła istna lawina ognia.
Nasze działa baterii artylerii pułkowej, stojące na stanowiskach na skraju wsi Siekierki, wspierały natarcie batalionu, prowadząc bezpośredni ogień do punktów ogniowych nieprzyjaciela. Działony ogn. Kurasa, kpt. Kozłowicza, plut. Bronieckiego i plut. Piwowarczyka obezwładniły kilka punktów ogniowych, lecz przeciwnik nadal zasypywał ogniem zaległy na wyspie 3 batalion. Ta próba forsowania Odry zakończyła się niepowodzeniem.

Następnego dnia o godzinie 5.15 salwy katiusz dały sygnał do rozpoczęcia artyleryjskiego przygotowania. Lufy setek dział bluznęły ogniem i żelazem na pozycje obrony nieprzyjaciela, torując piechocie drogę do forsowania Odry. Pomimo silnego ognia artyleryjskiego ocalało jeszcze wiele ich punktów ogniowych i teraz Niemcy, widząc płynących ku ich brzegowi polskich żołnierzy, otworzyli wściekły ogień. Nic jednak nie mogło powstrzymać brawurowego ataku kościuszkowców. Wdarli się na wał, granatami i walką wręcz wyrzucili z niego hitlerowców, rozwijając dalej natarcie w kierunku wsi Neurüdnitz, leżącej w odległości 3 km za rzeką.
Pierwszy rzut naszego pułku sforsował Odrę. Teraz powinny przeprawić się działa. Brodząc wraz z kpt. Koczukiem po pas w rozlewisku wodnym, dochodzimy do wysepki. Wokół pełno śladów wczorajszego morderczego ognia niemieckiego i krwawej przeprawy naszej piechoty. Saperzy zbudowali już prom, na dwóch pontonach ułożyli pomost. W ten sposób przeprawiamy jedno działo i około pluton żołnierzy. Dowódca 1 plutonu, ppor. Stefaniak, przechodzący tu, nad Odrą, chrzest bojowy, już forsuje rzekę z działem kpr. Kozłowicza. Ja mam się przeprawić następnym kursem z działem plut. Piwowarczyka.

Artyleria wroga wykonała silny nalot ogniowy na Siekierki. Jeden z pocisków rozerwał o szczyt domu i poraził znajdujących się pod nim w okopie artylerzystów. Zginął młody oficer, chor. Jan Gajownik, dowódca 2 plutonu ogniowego, który po raz pierwszy brał udział w walkach. Poległ również stary kościuszkowiec, kan. Jan Rudziński, a kilku kanonierów było ciężko rannych. Dowództwo 2 plutonu objął ogn. Kuras.
Tymczasem prom już wraca. Saperzy nawołują do pośpiechu. Przywieźli najświeższe wiadomości, z których wynikało, że niemieckie czołgi kontratakiem spod Neurüdnitz odparły natarcie naszej piechoty, wspieranej tylko przez broń maszynową i moździerze batalionowe.
Zanurzona po burty w wodzie amfibia, ciężko dysząc, holowała nasz prom załadowany moździerzami. Wpływamy na wody właściwej Odry. Z mostu odzywa się hitlerowski cekaem, spoglądam w prawo – seria jego pocisków ścięła kilka gałęzi nadbrzeżnych brzózek. Czyżby nas zauważyli? – myślę w podnieceniu.
Artyleria wroga prowadzi po rzece nieprzerwany ogień zaporowy, usiłując przeszkodzić przeprawie naszych oddziałów. Dopływamy do środka Odry. Nagle na nasz prom pada kilka serii z karabinu maszynowego. Poraziły ludzi, przestrzeliły linę holowniczą. Kierowca amfibii, nie mogąc udzielić nam żadnej pomocy, pozostawił prom i podjechał pod martwe pole wału przeciwpowodziowego. Dowódca promu, oficer saperów, kilku artylerzystów i moździerzystów zostało rannych. Byli także zabici.
Choć serce gwałtownie biło mi w piersiach, stanowczymi słowami poderwałem żołnierzy do wiosłowania. Zepchnięci o jakieś 200 m od właściwego miejsca lądowania, weszliśmy w martwy sektor, ukryty przed karabinami maszynowymi wroga, i dobiliśmy do zbawczego brzegu. Tam, pod zajadłym ogniem, niemal na rękach wnieśliśmy działa na szczyt bardzo stromego wału, na którym już prowadziły ogień działa ppor. Kiewlicza.
Wieczorem zsunęliśmy się z wału i zajęliśmy stanowiska w czołowych szykach naszej piechoty. Noc minęła na działaniu patroli, a przez Odrę nieustannie odbywała się dalsza przeprawa naszych jednostek.
Rankiem 17 kwietnia nasza piechota podeszła pod wieś Neurüdnitz. Konie zostawiliśmy za Odrą, więc prawie trzy kilometry przetaczaliśmy działa ręcznie przy wydatniej pomocy piechoty, która przekonała się wczoraj o respekcie, jaki załogi wrogich czołgów żywią dla naszych pułkowych dział. Tam, pod wsią, kilkakrotnie wspierały one ataki naszych piechurów na bronioną zajadle miejscowość, utrzymując jednocześnie w szachu ukrywające się za budynkami niemieckie czołgi i działa pancerne, które bezustannie ostrzeliwały przedpole.
W walkach o Neurüdnitz moja bateria doznała dalszych strat. Gdy działo plut. Bronieckiego zmieniło swoje stanowisko, tuż przy jego kole rozerwał się pocisk z czołgu. Ogn. Kuras został ciężko ranny, nieznany piechur, pomagając przetaczać działo, poległ na miejscu z roztrzaskaną głową. Zginął też zamkowy działa, bomb. Bidziukowski stracił rękę, dwaj kanonierzy odnieśli rany. Poważnie uszkodzone zostało również działo. Tylko dowódca działonu, plut. Adam Broniecki, nawet niedraśnięty, po prostu płakał z żalu na widok tak krwawego żniwa śmierci w swoim działonie. Walki o Neurüdnitz trwały, a my mogliśmy wspierać piechotę tylko dwiema armatami.
Po południu otrzymaliśmy silniejsze wsparcie ogniowe. Z przyczółka pod Gozdowicami podjechały trzy baterie armat oraz katiusze, oddając kilka salw. Niemcy ukryci w trzech bunkrach, piwnicach domów, za barykadami oraz w czołgach nie wytrzymali muzyki „organów Stalina”. Kościuszkowcy poderwali się do szturmu i przed wieczorem wdarliśmy się do Neurüdnitz.
Walki na Międzyodrzu trwały również 18 kwietnia. Przed nami, osnuta mgłą, w odległości 800 m widniała wieś Neuküstrinchen, następny silnie umocniony punkt oporu wroga. Atak naszej piechoty poprzedziło krótkie, lecz mocne przygotowanie artyleryjskie. Nieprzyjaciel nie wytrzymał tego uderzenia, razem z piechotą wpadliśmy do wsi. Zajęliśmy stanowiska między zabudowaniami i ostrzeliwaliśmy wroga w jego następnym punkcie oporu – wsi Adlig Reetz. Obrona hitlerowców coraz bardziej kruszała. Po kolejnym krótkim uderzeniu artyleryjskim, działony w pierwszych szykach piechoty wdarły się do Adlig Reetz. W godzinach popołudniowych kościuszkowcy na kierunku Altranft dotarli do Starej Odry.

Na drugi dzień, po silnym nalocie ogniowym na pozycje wroga nad Starą Odrą, jego obrona całkowicie się załamała. W miejscowości Wriezen przeprawiliśmy się przez most pontonowy, zbudowany na odcinku natarcia 3 Dywizji Piechoty, i jeszcze tego samego dnia, 19 kwietnia, po południu minęliśmy malownicze miasto Bad Freienwalde, kontynuując natarcie zgodnie z planem oskrzydlenia berlińskiego zgrupowania nieprzyjaciela.
Wspomnienia Tadeusza Rutkowskiego, ówczesnego frontowego zastępcy dowódcy baterii 1pp 1DP